Translate

poniedziałek, 12 listopada 2018

Rzym

Omnes viae Romam ducunt - wszystkie drogi prowadzą do Rzymu. Zastanawiałem się, wybierając do stolicy Włoch, czy ta stara sentencja dotyczy również dróg powietrznych. Wylot o 6.20 z lotniska Berlin Schönefeld. Nie bardzo wyspany zjawiłem się w towarzystwie Żabki około godziny 5 na lotnisku. Jak zwykle obserwowałem i fotografowałem co ciekawsze obiekty. 
 


Żebym ja to tylko wiedział, gdzie ten wielki zielony "tort" jest ... Chyba gdzieś we Włoszech.

Po 2 godzinach lotu spoglądam z góry na pierwsze charakterystyczne budowle Wiecznego Miasta. 

Stadion


  
Colosseum. 


Watykan z Placem Świętego Piotra i charakterystyczną kopułą bazyliki. 
Można powiedzieć, że widać całe państwo na jednym zdjęciu.


Największy dworzec kolejowy Rzymu - Roma Termini



Wylądowaliśmy na lotnisku Ciampino. 60 lat temu był to główny port lotniczy Rzymu. Teraz docierają tu przede wszystkim samoloty tanich linii. Udajemy się autobusem 520 do stacji metra Cinecittà. (1,50 euro, bilet ważny 100 minut).


W Cinecitta znajduje się największe we Włoszech studio filmowe. Termin za wiele może nie mówić, jednak miejsce musi robić wrażenie. Są tam plany filmowe gotowe do różnorakich produkcji. Nawet Koloseum jest. Chętnie bym je kiedyś odwiedził, (tutaj jak to zrobić ang).
Nocleg mamy od dawna zabukowany w hoteliku po drugiej stronie miasta w dzielnicy Salaria. Postanawiamy najpierw tam pojechać, zostawić plecaki a potem ruszyć na miasto. To co się rzuciło nam w oczy a raczej w uszy to fakt, że nie było łatwo spotkać kogoś, kto mówi w innym języku niż po włosku. Doszedłem do wniosku, że chyba będzie mi łatwiej nauczyć się kilkanaście zdań w tym języku, niż znaleźć kogoś kto włada angielskim. Metrem dojechaliśmy do stacji Termini.


Tu po pół godzinie czekania na autobus i tyle samo jazdy udajemy się w kolejne miejsce zwane Somalią. Tak przynajmniej wynika z kartki, jaką wydrukowaliśmy z netu. Znajduje się ona w dzielnicy afrykańskiej. Żeby było ciekawiej, nieco dalej jest przystanek Etiopia i Addis Abeba. Podczas tej jazdy skończył się czas 100 minut ważności biletu i należało wysiąść by kupić nowy bilet. Tu zaczęła się zabawa - poszukiwanie odpowiedniego sklepu. Zrobiliśmy błąd, że nie kupiliśmy ich więcej lub od razu na kilka dni. W końcu sklep znajdujemy, ale bilety się właśnie panu skończyły. Szukamy więc innego i robimy po Rzymie pierwsze kilometry marszu. Jest piękna, wręcz idealna pogoda, 18 stopni. W końcu odnosimy sukces, mamy bilety, wskakujemy w autobus i dojeżdżamy do Somalii. 


Stąd znów liczymy przystanki by dojechać do miejsca gdzie nasz hotel. Gdybym nie zapomniał wgrać mapy Włoch do nawigacji w telefonie, nie byłoby takich cyrków, więc jestem zły na samego siebie. Liczę więc każde zatrzymanie autobusu. Jak się potem okazało, wyszliśmy z autobusu za wcześnie, bo kierowca dodatkowo raz zatrzymał się między przystankami. Potem jak te sieroty rozglądaliśmy się i zastanawialiśmy co dalej i gdzie ten cholerny hotel.
- Tam za 300 m po lewej stronie, odpowiada zapytany Włoch łamaną angielszczyzną.
Mamy już w nogach około 10 km więc te 300 m nie zrobi różnicy. Jak się okazało, to nie było 300 m a 1000 lub jeszcze więcej. Do tego żadnego pobocza, szliśmy po szosie w towarzystwie pędzących aut różnego kalibru. W ogóle to o tej drodze można by było nowelę napisać. Zdążyliśmy zaliczyć dziwny wiadukt postawiony bez prowadzącej do niego drogi i kilka innych "atrakcji".


 Gdy w końcu doszliśmy, mieliśmy wrażenie, że zdobyliśmy co najmniej Rysy a to był tylko jednogwiazdkowy hotel i właściwie dopiero początek. Sądząc po ilości nadbudówek musiał mieć z pewnością ciekawą historię.


Po załatwieniu formalności, miłe zaskoczenie, weszliśmy do bardzo przyjemnego pokoju, rzuciliśmy plecaki i padliśmy na łóżka. Sen to była najlepsza rzecz, na jaką nas było w tym momencie stać. 
Około 15 pojechaliśmy jako tako wypoczęci obejrzeć miasto.  
Na przystanku pytamy kiedy będzie autobus, bo coś długo nic nie przyjeżdżało.
Włoch z uśmiechem odpowiedział, że autobus będzie, jak przyjedzie. Faktycznie nigdzie nie zauważyłem żadnego rozkładu jazdy. Trzeba jednak przyznać, że Włosi to miły i chętny do pomocy naród. Wiele razy podczas pobytu tego doświadczyliśmy. 
Następny odcinek to stacja Saxa Rubra i potem dojazd do Flaminio. 
Rzym ma dwie linie metra tylko nazwy inne A i B. Niektóre pojazdy komunikacji miejskiej wyglądały bardzo "klimatycznie", choć oczywiście nie wszystkie. Te wagoniki akurat jeżdżą między Saxa Rubra a Flamini.


Chcieliśmy po prostu przespacerować się po mieście a że zaczęliśmy dopiero po 16, to i czasu za dużo nie było. Gdy dojechaliśmy do centrum, zaczynało się powoli ściemniać. Pierwsze, co zrobiliśmy, to kupiliśmy tzw Roma Pass 24. Upoważnia on do jazdy wszystkimi środkami lokomocji i daje wstęp do kilku interesujących miejsc. Jako, że mieszkaliśmy dość daleko od centrum, wyszło to nam korzystnie.



 Według legendy podanej przez historyka z Padwy - Liwiusza  Wieczne Miasto założył Romulus 21 kwietnia 753 roku p.n.e.
 


 Przechadzając się przez centrum można co chwila dostrzec wystające spod ziemi ruiny antycznego miasta. Według niektórych szacunków nadal prawie dziesięć razy tyle starożytnego Rzymu jest pod ziemią.



Gdy ściemniło się na dobre, przypomniały mi się sceny z rzymskiej części filmu "Noc na Ziemi" z rolą Benigniego. W tych zaułkach nie udało mi się jednak dostrzec ani taksówkarza ani tym bardziej biskupa, który odgrywał w epizodzie jedną z głównych ról. 




Tu "rodzą się" Pinokie, po lewej stronie widzimy zapewne pana Gepetto, który struga kolejnego drewnianego pajacyka i tak każdego dnia ...



Doszliśmy do schodów hiszpańskich. W dole jest Plac Hiszpański a  nazwa nawiązuje do ambasady tego państwa. Schody liczą 135 stopni i są podobno najszerszymi w Europie. W dzień, szczególnie w sezonie jest tu zatrzęsienie turystów. Teraz, wieczorem mogłem  otworzyć dopiero co zakupiony browar i go w spokoju, na tych schodach wypić. Istnieje przesąd, że jeść tu się nie powinno. Czy picie to jedzenie?


Docieramy do jednej najbardziej znanej fontanny w mieście - Trevi


Tu w dzień.


Z drugiej strony fontanny rzeczywistość wygląda nieco inaczej. 


Jest listopad, nie chcę wiedzieć, co tu się dzieje wtedy, gdy jest sezon.  Co chwilę słychać chlup, chlup, chlup. To monety wrzucane przez tych stojących ludzi. Nie dziwię, czemu handlarz Bulak z filmu "Milion za Laurę" marzył by taką fontannę wybudować w Warszawie przed supersamem albo na Polnej. W 2016 wyłowiono z wody 1,4 miliona euro. Mimo, że pieniądze leżą na wyciągnięcie ręki, nie wolno ich zbierać. Ochrona pilnuje, by nikt oprócz Caritasu na fontannie się nie wzbogacił. Do tej bowiem instytucji wędruje wyławiana przez miasto całość pieniędzy. Podobno fontanna przynosi miastu więcej dochodu niż wszystkie rzymskie muzea z Koloseum i Forum Romanum na czele. Wrzuciłem swoje cenciki i ja ...

Ołtarz Ojczyzny na Kapitolu





Wykorzystaliśmy nasze wspomniane wcześniej 48 godzinne bilety i bez kolejki weszliśmy do jednej z najbardziej znanych budowli Rzymu - Koloseum. 












O tej jednej z najbardziej charakterystycznych budowli Rzymu napisano tyle, że ja nic więcej już nowego nie dodam. Nadmienię tylko, że to miejsce lepiej zwiedzać poza sezonem, bo są ograniczenia ilości zwiedzających. Jednocześnie może przebywać ich na terenie Koloseum 3000, reszta czeka, aż ktoś wyjdzie.
Potem przyszedł czas na Forum Romanum. 




Główne miejsce spotkań w starożytnym Rzymie. Przez stulecia zmieniało ono wielokrotnie swoje znaczenie. Do XVIII wieku wypasano tu bydło. Był i targ. Obecnie za wejście się płaci. Bilet do Koloseum jest ważny także do Forum Romanum. 


Ciekawym tematem są rzymskie mewy siodłate. Mimo, że Rzym nie leży nad morzem, jest tu ich więcej niż gołębi.  



Po wyjściu z Forum dalej łaziliśmy po mieście do upadłego. 







We wielu miejscach, szczególnie tam, gdzie wiele turystów stoją policyjne i wojskowe patrole.








Po mieście można chodzić bez końca. Jest tyle ciekawych miejsc do obejrzenia, że na pobieżne zapoznanie się z miastem pewnie i miesiąc by nie starczył. Rzym z pewnością należy do tych miast, które odwiedzić należy. Chociaż mieliśmy nadal ochotę dalej zwiedzać, nogi dawały nam jasno do zrozumienia, byśmy sobie już dalszy spacer odpuścili. Do hoteliku przyjechaliśmy przed północą.

piątek, 12 października 2018

Krzywej wieży w Pizie już podpierać nie trzeba.

Opuszczam z dziewczynami Portofino. Wracamy do Rapallo tą samą drogą, innej możliwości nie ma. 



 Dalej kierujemy się na południowy wschód. Przed nami około 150km gdzie u celu podróży czeka Piza wraz z znaną chyba wszystkim krzywą wieżą. Po drodze nic szczególnego się nie dzieje.  Dlatego gdy widzimy takie instalacje jak ta, zatrzymujemy się na chwilę. Choćby po to by zrobić zdjęcie.


Nie jedziemy autostradą. Wybieramy lokalne drogi. Co innego, gdyby trasa liczyła 800km, ale dzisiaj niewiele do przejechania. Włączam muzykę i jedziemy przed siebie. Właśnie nam przemknął pan z niewiarygodnie długim ramieniem i zimnym łokciem.


 Do Pizy przyjeżdżamy po południu. Pogoda jak marzenie. Auto zostawiamy na parkingu i po chwili voila! Oto Campo dei Miracoli czyli Pole Cudów. Na pierwszym planie baptysterium, po prawo katedra i przede wszystkim wieża, która w rzeczywistości była zbudowana jako dzwonnica. Obecnie krzywa wieża w Pizie jest najpilniej strzeżonym zabytkiem we Włoszech.


 Budowę rozpoczęto w 1173 roku. Z powodu działań wojennych i różnych problemów finansowych trwała aż 177 lat! Być może była taka sytuacja, że dziadek budował, ojciec budował, potem wnuk, prawnuk, praprawnuk i tych pra pewnie jeszcze z dziesięć by można dopisać. Rok po rozpoczęciu budowy zaczęła się już przechylać, średnio 1 mm rocznie. Powodem był miękki grunt składający się z piasku i gliny. Na nic się zdały wszelkie próby zatrzymania procesu przechylania się. W 1990 roku zamkniętą ją do 2001 roku dla turystów. Pod kierownictwem Michele Jemiolkowskiego - włoskiego inżyniera pochodzenia polskiego wieża już się nie przechyla, nawet zmniejszono przechył o 4 cm. Czy tam na górze Galileusz faktycznie robił doświadczenia ze swobodnym spadkiem ciał?


Potem przyjrzano się dokładniej budowli i otoczeniu. Dlaczego to właściwie, mimo sejsmicznego terenu wieża nadal stoi? Od czasu do czasu zatrzęsło ziemią tu i tam, ale wieży przez tyle wieków nic się nie stało. Co się okazało? Miękki grunt, który był przyczyną przechyłu miał także dobry wpływ na wieżę i podczas wstrząsów amortyzował drgania. Grunt wieżę przechylał, ale jednocześnie chronił od drgań sejsmicznych. Tak to przynajmniej wyjaśnia prof. George Mylonakis z Uniwersytetu Bristolskiego. 

Piszę smsa do kumpla. Pozdrawiam spod krzywej wieży w Pizie! Kolega za chwilę odpisuje:
Weź zrób zdjęcie z fantazją - żeby wyszło, że trzymasz wieżę. 
Odpisałem: Taką fantazję mają tu tysiące. 
Piszę smsa do drugiego: Pozdrowienia z Pizy gdzie krzywa wieża!
Odpowiedź: Mogłeś się niby o nią oprzeć ...

Nie będzie już potrzebne podpieranie wieży przez liczne rzesze turystów. Większość jednak o tym nie wie, że wieża nie wymaga już podpierania i nadal podpierają.



Chinki postanowiły być bardziej oryginalne i podpierają w kupie. Jakby się wszystkie zmówiły: prawa nóżka do przodu, lewa do tyłu.


Temu wszystkiemu przyglądała się akurat przelatująca nad nami kania ruda. W łapkach trzymała gryzonia. 



Mam szczęście, bowiem kania ruda nie występuje często we Włoszech. 
Ile kosztuje wejście na wieżę? Dorosły musi zapłacić 18 euro. Do pozostałych obiektów, (baptysterium, katedra i muzeum), ceny są następujące. Za jeden budynek 5, za dwa 7 a za trzy 8 euro. 

Robi się coraz później. Postanawiamy poszukać noclegu. W mieście jest jeden czynny kemping. Wpisuję adres w nawigację i po kilkunastu minutach zjawiamy się na miejscu. Kemping Torre Pendente. Stąd do krzywej wieży nawet nie kilometr.


Mamy ze sobą namiot, ale gdy dowiedzieliśmy się, że można spać w domku, oczywiście zdecydowaliśmy się na niego. Pokój, dwa łóżka, kuchnia na zewnątrz. W sumie za trzy osoby plus samochód zapłaciliśmy 80 euro za dobę.




Do tego w gratisie nietoperze odganiające komary.


Zjedliśmy, odpoczęliśmy i poszliśmy zobaczyć, jak to wszystko wygląda nocą. W Pizie wieżę znają wszyscy, ale mało kto wie, jak wyglądają tam perony na stacji kolejowej. 



W nocnej scenerii całość prezentuje się równie interesująco jak w dzień, może nawet lepiej. Ludzi już zdecydowanie mniej. Jest przede wszystkim większy spokój. 



Tą samą drogą wróciliśmy na kemping. Obok graffiti, przy pogrążonej w ciszy stacji kolejowej. Tu oczekuje na mnie ostatnia atrakcja wieczoru - zimne piwo. Jutro kolejne ciekawe miejsce - San Marino.