Planując w marcu wycieczkę po Sofii spodziewaliśmy się tego, że taki wyjazd będzie miłą odskocznią od zimnej i szarej pogody jaka w tym czasie występuje w Berlinie i okolicach. Może nawet załapiemy się na piękne bułgarskie słońce - marzyliśmy. Piszę w liczbie mnogiej, bowiem lecimy w trójkę: Ja, Żabka i Lucy. Wprawdzie śniegu w Berlinie, z którego startowaliśmy nie było, ale ogólnie jak to w zimie, było szaro, smutno i trochę zimno. Wiosno, będziemy cię szukać w Bułgarii ...
Ja wylądowałem bezpiecznie, pilot linii Ryanair też, więc już po kilkunastu minutach mogliśmy rozkoszować się bułgarskim klimatem. Jednak jakże innym niż tym, którego zostawiliśmy w Berlinie. Wychodzimy z samolotu a tu jakby nam ktoś w pysk dał. Pogoda - fakt był inna, ale jeszcze gorsza niż w Niemczech! Śnieżyca jakiej dawno nie widziałem i jak nam pierwszy napotkany Bułgar wypalił, ma tak być przez 4 dni, dokładnie tyle ile my tu zamierzamy przebywać. Mamy miny nietęgie.
- Kawę poproszę, największą jaką macie dodałem do rosłego chłopiska obsługującego bar. Nieco zmarzłem. Przecież nikt z nas nie przewidywał takiej zawieruchy. Ten mi pokazuje jakąś malutką filiżankę, niewiele większą od naparstka.
- Poproszę większą, wielką, największą jaką tu macie. Normalnie piję kawę w filiżankach, ale tym razem miałem ochotę na wiadro kawy.
Odniosłem wrażenie, że facet nie mógł się nadziwić, czemu ja aż tyle kawy chcę się właśnie napić. W końcu podał kawę w kubeczku wielkości nieco większym od naszej pół szklanki, tak jak kulturalni ludzie powinni pić ten napój, dodając na koniec:
- Największa jaką tu mamy.
Po godzinie siedzenia w harmidrze pubu idziemy po klucze do mieszkania. To tu będziemy przez 4 dni mieszkać.
Na zewnątrz może to nie wygląda imponująco, ale wewnątrz jest całkiem miło a przede wszystkim tanio. Za trzy noce trzy osoby płacimy 75 euro. Za osobę wyszło więc około 8 euro dziennie. Już taniej być nie musi.
Dwa pokoje, kuchnia, łazienka, tv, wi-fi. Czego chcieć więcej? Widok z okna na kolana nie powalał, ale tym akurat nie przejęliśmy.
Wiele osób, które w Sofii były, opowiadały, że na pobieżne zapoznanie się z miastem wystarczy nawet jeden dzień. Część z nich nawet pytała mnie, po co jadę do stolicy Bułgarii, jak tam nic szczególnego nie ma. Co ja zrobię, że lubię jeździć również tam, gdzie nic szczególnego nie ma?
Po śniadaniu idziemy powałęsać się po mieście. Wychodzimy z chaty a na zewnątrz nadal najprawdziwsza zima, chociaż zdecydowanie lepiej niż wczoraj. Przynajmniej zamieci nie ma.
Zaczynamy wędrówkę kierując się w stronę Placu Aleksandra Newskiego. Jako, że mieszkamy w centrum miasta, do przejścia mamy około 20 minut piechotą. Chyba każdy, kto jest pierwszy raz w tym mieście i chce je zobaczyć, zagląda w ten rejon, bowiem jest on wizytówką tego miasta.
Sofia nie zawsze była Sofią. Około 2000 lat temu podbili ją Rzymianie i nazywała się Serdica. Po zburzeniu w 447 roku i jej odbudowaniu zmieniono jej nazwę na Triadica. Po roku 809 kiedy zdobył ją bułgarski władca Krum zyskuje nazwę Sredec a od 1879 otrzymuje dotychczasową nazwę - Sofię. Kto by pomyślał. Sofia jako nazwa istnieje dopiero od XIX wieku.
Oto jesteśmy na wspomnianym już Placu Aleksandra Newskiego. Sypie ciągle śnieg. Poniższe zdjęcia zostały zrobione dwa dni potem, kiedy pogoda się już uspokoiła.
Tak wygląda wnętrze tej największej świątyni na półwyspie Bałkańskim. Może pomieścić około 5 000 osób.
Wnętrze zachwyca wielkością i wystrojem. Z pewnością warto tu zajrzeć. Świątynia była budowana przez około 30 lat. Początek budowy 1880. Wyobraźmy sobie, że zaczynamy dziś coś podobnego budować i skończymy w 2048 roku. Jednak jak pomyślę, że Sagrada Familia w Barcelonie do tej pory nie została skończona to już przestaję się dziwić. Obok jest wejście do krypty w której zgromadzono dzieła sztuki prawosławnej. Przewodniki polecają zajrzeć, ja jednak wszedłem tylko po pieczątkę. Zostawiam sobie to miejsce na następny raz. Przecież nie jest to mam nadzieję mój pierwszy i ostatni raz w Sofii - pomyślałem.
Jedną z najstarszych budowli miasta jest rotunda Świętego Jerzego. Dookoła znakomicie kontrastują gmachy w stylu socrealistycznym.
Meczet Banja Baszi Dżamija
Robiąc te zdjęcie w ogóle tego pana nie zauważyłem ...
Po wielokilometrowym przemarszu przez miasto wracamy nieco zmęczeni do kwatery, w której mieszkamy. Tu ładujemy akumulatory, odpoczywamy, otwieram miejscowego browarka a wieczorem ponowny spacer. Tym razem na stację kolejową.
Lucy zostaje w chacie, na ten spacer idę tylko z Żabką. Lądujący samolot na pobliskim lotnisku wygląda jak ufo. Po około 40 minutach dochodzimy do dworca Sofia Centralna.
Dworzec mógłby być osobnym tematem na wpis. Jestem w stolicy jednego z europejskich miast a wydaje mi się jakbym zawitał do jednego z byłych miast wojewódzkich w Polsce. Sprawia wrażenie jakby akurat na chwilę był wyłączony z użyteczności i gdzieś przeniesiony. Godzina 20 a spokój jak o 3 w nocy.
Sprawdzamy o której jutro wyrusza pociąg do Płowdiwu i wracamy tą samą drogą. Jakie pierwsze wrażenia? Spokojne, ale sympatyczne miasto. W jednym ze sklepów zauważam coś, co u nas w Polsce kiedyś było a zostało już dawno zapomniane. Książka skarg i zażaleń a zapewne i pochwał czyli
Kniga za pochwali i opłakwania.
Cyferki na smartfonie pokazują, że zrobiłem ponad 25 000 kroków, na dzisiaj wystarczy ... Wracamy. Jutro Płowdiw.
Co robię w samolocie? Jak to co lecę!
Ja wylądowałem bezpiecznie, pilot linii Ryanair też, więc już po kilkunastu minutach mogliśmy rozkoszować się bułgarskim klimatem. Jednak jakże innym niż tym, którego zostawiliśmy w Berlinie. Wychodzimy z samolotu a tu jakby nam ktoś w pysk dał. Pogoda - fakt był inna, ale jeszcze gorsza niż w Niemczech! Śnieżyca jakiej dawno nie widziałem i jak nam pierwszy napotkany Bułgar wypalił, ma tak być przez 4 dni, dokładnie tyle ile my tu zamierzamy przebywać. Mamy miny nietęgie.
Metro w Sofii prezentuje się całkiem przyjemnie.
Problem z metrem był taki, że jak następnego dnia kupiliśmy bilety w kasie i zamiast jechać, poszliśmy na miasto, to potem mogliśmy sobie te bilety wsadzić gdzieś. Okazało się, że nie są już ważne. By jechać metrem musimy znów kupić. Do jazdy nadawały się tylko jakiś czas po zakupie. Warto więc o tym w Sofii pamiętać. Bilety kupujemy przed jazdą! Na szczęście ceny są naprawdę na przyzwoitym poziomie. Podejrzewam, że nawet Szkoci by nie marudzili.
Wynajęte na czas pobytu mieszkanie nie było jeszcze gotowe, więc poszliśmy do jakiejś knajpy by posiedzieć i poczekać. Miałem ochotę na kawę.
- Kawę poproszę, największą jaką macie dodałem do rosłego chłopiska obsługującego bar. Nieco zmarzłem. Przecież nikt z nas nie przewidywał takiej zawieruchy. Ten mi pokazuje jakąś malutką filiżankę, niewiele większą od naparstka.
- Poproszę większą, wielką, największą jaką tu macie. Normalnie piję kawę w filiżankach, ale tym razem miałem ochotę na wiadro kawy.
Odniosłem wrażenie, że facet nie mógł się nadziwić, czemu ja aż tyle kawy chcę się właśnie napić. W końcu podał kawę w kubeczku wielkości nieco większym od naszej pół szklanki, tak jak kulturalni ludzie powinni pić ten napój, dodając na koniec:
- Największa jaką tu mamy.
Po godzinie siedzenia w harmidrze pubu idziemy po klucze do mieszkania. To tu będziemy przez 4 dni mieszkać.
Na zewnątrz może to nie wygląda imponująco, ale wewnątrz jest całkiem miło a przede wszystkim tanio. Za trzy noce trzy osoby płacimy 75 euro. Za osobę wyszło więc około 8 euro dziennie. Już taniej być nie musi.
Oto nasz apartament od wewnątrz.
Dwa pokoje, kuchnia, łazienka, tv, wi-fi. Czego chcieć więcej? Widok z okna na kolana nie powalał, ale tym akurat nie przejęliśmy.
Wiele osób, które w Sofii były, opowiadały, że na pobieżne zapoznanie się z miastem wystarczy nawet jeden dzień. Część z nich nawet pytała mnie, po co jadę do stolicy Bułgarii, jak tam nic szczególnego nie ma. Co ja zrobię, że lubię jeździć również tam, gdzie nic szczególnego nie ma?
Po śniadaniu idziemy powałęsać się po mieście. Wychodzimy z chaty a na zewnątrz nadal najprawdziwsza zima, chociaż zdecydowanie lepiej niż wczoraj. Przynajmniej zamieci nie ma.
Nad miastem góruje sylwetka świętej Zofii czy Sofii jak niektórzy nakazują pisać. Kiedyś przed laty stał tu pomnik Lenina. Podejrzewam, że co najmniej połowa społeczności bułgarskiej woli jednak ten obecny ...
Zaczynamy wędrówkę kierując się w stronę Placu Aleksandra Newskiego. Jako, że mieszkamy w centrum miasta, do przejścia mamy około 20 minut piechotą. Chyba każdy, kto jest pierwszy raz w tym mieście i chce je zobaczyć, zagląda w ten rejon, bowiem jest on wizytówką tego miasta.
Sofia nie zawsze była Sofią. Około 2000 lat temu podbili ją Rzymianie i nazywała się Serdica. Po zburzeniu w 447 roku i jej odbudowaniu zmieniono jej nazwę na Triadica. Po roku 809 kiedy zdobył ją bułgarski władca Krum zyskuje nazwę Sredec a od 1879 otrzymuje dotychczasową nazwę - Sofię. Kto by pomyślał. Sofia jako nazwa istnieje dopiero od XIX wieku.
Oto jesteśmy na wspomnianym już Placu Aleksandra Newskiego. Sypie ciągle śnieg. Poniższe zdjęcia zostały zrobione dwa dni potem, kiedy pogoda się już uspokoiła.
Tak wygląda wnętrze tej największej świątyni na półwyspie Bałkańskim. Może pomieścić około 5 000 osób.
Wnętrze zachwyca wielkością i wystrojem. Z pewnością warto tu zajrzeć. Świątynia była budowana przez około 30 lat. Początek budowy 1880. Wyobraźmy sobie, że zaczynamy dziś coś podobnego budować i skończymy w 2048 roku. Jednak jak pomyślę, że Sagrada Familia w Barcelonie do tej pory nie została skończona to już przestaję się dziwić. Obok jest wejście do krypty w której zgromadzono dzieła sztuki prawosławnej. Przewodniki polecają zajrzeć, ja jednak wszedłem tylko po pieczątkę. Zostawiam sobie to miejsce na następny raz. Przecież nie jest to mam nadzieję mój pierwszy i ostatni raz w Sofii - pomyślałem.
Jedną z najstarszych budowli miasta jest rotunda Świętego Jerzego. Dookoła znakomicie kontrastują gmachy w stylu socrealistycznym.
Znaną i godną polecenia budowlą Sofii jest cerkiew bojańska. Znajduje się jednak w zupełnie innej dzielnicy miasta. Potem oczywiście żałuję, że nie pojechaliśmy.
Oto co pozostało po mieście Sardica. Ciągną się te pozostałości przez sporą część centrum. Większość jest schowana pod dachem i w podziemnych przejściach.
Oto co pozostało po mieście Sardica. Ciągną się te pozostałości przez sporą część centrum. Większość jest schowana pod dachem i w podziemnych przejściach.
Meczet Banja Baszi Dżamija
Robiąc te zdjęcie w ogóle tego pana nie zauważyłem ...
Cerkiew Sweta Nedelja
Stój teraz człowieku jak ci żołnierze na mrozie tyle czasu. Na zmianę warty jednak nie czekaliśmy.
Wpadamy co jakiś czas do jakiegoś sklepu a to by coś zjeść albo cokolwiek na pamiątkę kupić, choćby i magnes. Ja zafundowałem sobie T-shirta.
O ile pamiętam, to jeden z tych kawałków powędrował do mojego żołądka. Nagle zgłodniałem i ratowałem się pizzą.
Wysupłałem parę lew i ikona ze świętym Grzegorzem mocującym się ze smokiem powędrowała do plecaka.
Wpadamy co jakiś czas do jakiegoś sklepu a to by coś zjeść albo cokolwiek na pamiątkę kupić, choćby i magnes. Ja zafundowałem sobie T-shirta.
O ile pamiętam, to jeden z tych kawałków powędrował do mojego żołądka. Nagle zgłodniałem i ratowałem się pizzą.
Wysupłałem parę lew i ikona ze świętym Grzegorzem mocującym się ze smokiem powędrowała do plecaka.
Po wielokilometrowym przemarszu przez miasto wracamy nieco zmęczeni do kwatery, w której mieszkamy. Tu ładujemy akumulatory, odpoczywamy, otwieram miejscowego browarka a wieczorem ponowny spacer. Tym razem na stację kolejową.
Lucy zostaje w chacie, na ten spacer idę tylko z Żabką. Lądujący samolot na pobliskim lotnisku wygląda jak ufo. Po około 40 minutach dochodzimy do dworca Sofia Centralna.
Dworzec mógłby być osobnym tematem na wpis. Jestem w stolicy jednego z europejskich miast a wydaje mi się jakbym zawitał do jednego z byłych miast wojewódzkich w Polsce. Sprawia wrażenie jakby akurat na chwilę był wyłączony z użyteczności i gdzieś przeniesiony. Godzina 20 a spokój jak o 3 w nocy.
Sprawdzamy o której jutro wyrusza pociąg do Płowdiwu i wracamy tą samą drogą. Jakie pierwsze wrażenia? Spokojne, ale sympatyczne miasto. W jednym ze sklepów zauważam coś, co u nas w Polsce kiedyś było a zostało już dawno zapomniane. Książka skarg i zażaleń a zapewne i pochwał czyli
Kniga za pochwali i opłakwania.
Cyferki na smartfonie pokazują, że zrobiłem ponad 25 000 kroków, na dzisiaj wystarczy ... Wracamy. Jutro Płowdiw.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz