Translate

czwartek, 22 marca 2018

Sofia

Planując w marcu wycieczkę po Sofii spodziewaliśmy się tego, że taki wyjazd będzie miłą odskocznią od zimnej i szarej pogody jaka w tym czasie występuje w Berlinie i okolicach. Może nawet załapiemy się na piękne bułgarskie słońce - marzyliśmy. Piszę w liczbie mnogiej, bowiem lecimy w trójkę: Ja, Żabka i Lucy. Wprawdzie śniegu w Berlinie, z którego startowaliśmy nie było, ale ogólnie jak to w zimie, było szaro, smutno i trochę zimno. Wiosno,  będziemy cię szukać w Bułgarii ... 

Co robię w samolocie? Jak to co lecę!


Ja wylądowałem bezpiecznie, pilot linii Ryanair też, więc już po kilkunastu minutach mogliśmy rozkoszować się bułgarskim klimatem. Jednak jakże innym niż tym, którego zostawiliśmy w Berlinie. Wychodzimy z samolotu a tu jakby nam ktoś w pysk dał. Pogoda -  fakt był inna, ale jeszcze gorsza niż w Niemczech! Śnieżyca jakiej dawno nie widziałem i jak nam pierwszy napotkany Bułgar wypalił, ma tak być przez 4 dni, dokładnie tyle ile my tu zamierzamy przebywać. Mamy miny nietęgie.

 Metro w Sofii prezentuje się całkiem przyjemnie. 




Problem z metrem był taki, że jak następnego dnia kupiliśmy bilety w kasie i zamiast jechać, poszliśmy na miasto, to potem mogliśmy sobie te bilety wsadzić gdzieś. Okazało się, że nie są już ważne. By jechać metrem musimy znów kupić. Do jazdy nadawały się tylko jakiś czas po zakupie. Warto więc o tym w Sofii pamiętać. Bilety kupujemy przed jazdą! Na szczęście ceny są naprawdę na przyzwoitym poziomie. Podejrzewam, że nawet Szkoci by nie marudzili.

Wynajęte na czas pobytu mieszkanie nie było jeszcze gotowe, więc poszliśmy do jakiejś knajpy by posiedzieć i poczekać. Miałem ochotę na kawę.


- Kawę poproszę, największą jaką macie dodałem do rosłego chłopiska obsługującego bar. Nieco zmarzłem. Przecież nikt z nas nie przewidywał takiej zawieruchy. Ten mi pokazuje jakąś malutką filiżankę, niewiele większą od naparstka. 
- Poproszę większą, wielką, największą jaką tu macie. Normalnie piję kawę w filiżankach, ale tym razem miałem ochotę na wiadro kawy.
Odniosłem wrażenie, że facet nie mógł się nadziwić, czemu ja aż tyle kawy chcę się właśnie napić. W końcu podał kawę w kubeczku wielkości nieco większym od naszej pół szklanki, tak jak kulturalni ludzie powinni pić ten napój, dodając na koniec:
- Największa jaką tu mamy. 
Po godzinie siedzenia w harmidrze pubu idziemy po klucze do mieszkania. To tu będziemy przez 4 dni mieszkać. 



Na zewnątrz może to nie wygląda imponująco, ale wewnątrz jest całkiem miło a przede wszystkim tanio. Za trzy noce trzy osoby płacimy 75 euro. Za osobę wyszło więc około 8 euro dziennie. Już taniej być nie musi.
Oto nasz apartament od wewnątrz. 



 Dwa pokoje, kuchnia, łazienka, tv, wi-fi. Czego chcieć więcej? Widok z okna na kolana nie powalał, ale tym akurat nie przejęliśmy.



Wiele osób, które w Sofii były, opowiadały, że na pobieżne zapoznanie się z miastem wystarczy nawet jeden dzień. Część z nich nawet pytała mnie, po co jadę do stolicy Bułgarii, jak tam nic szczególnego nie ma. Co ja zrobię, że lubię jeździć również tam, gdzie nic szczególnego nie ma?

Po śniadaniu idziemy powałęsać się po mieście. Wychodzimy z chaty a na zewnątrz nadal najprawdziwsza zima, chociaż zdecydowanie lepiej niż wczoraj. Przynajmniej zamieci nie ma. 

Nad miastem góruje sylwetka świętej Zofii czy Sofii jak niektórzy nakazują pisać. Kiedyś przed laty stał tu pomnik Lenina. Podejrzewam, że co najmniej połowa społeczności bułgarskiej woli jednak ten obecny ...




Zaczynamy wędrówkę kierując się w stronę Placu Aleksandra Newskiego. Jako, że mieszkamy w centrum miasta, do przejścia mamy około 20 minut piechotą. Chyba każdy, kto jest pierwszy raz w tym mieście i chce je zobaczyć, zagląda w ten rejon, bowiem jest on wizytówką tego miasta. 
Sofia nie zawsze była Sofią. Około 2000 lat temu podbili ją Rzymianie i nazywała się Serdica. Po zburzeniu w 447 roku i jej odbudowaniu zmieniono jej nazwę na Triadica. Po roku 809 kiedy zdobył ją bułgarski władca Krum zyskuje nazwę Sredec a od 1879 otrzymuje dotychczasową nazwę - Sofię. Kto by pomyślał. Sofia jako nazwa istnieje dopiero od XIX wieku.
Oto jesteśmy na wspomnianym już Placu Aleksandra Newskiego. Sypie ciągle śnieg. Poniższe zdjęcia zostały zrobione dwa dni potem, kiedy pogoda się już uspokoiła. 





Tak wygląda wnętrze tej największej świątyni na półwyspie Bałkańskim. Może pomieścić około 5 000 osób. 





Wnętrze zachwyca wielkością i wystrojem. Z pewnością warto tu zajrzeć. Świątynia była budowana przez około 30 lat. Początek budowy 1880. Wyobraźmy sobie, że zaczynamy dziś coś podobnego budować i skończymy w 2048 roku. Jednak jak pomyślę, że Sagrada Familia w Barcelonie do tej pory nie została skończona to już przestaję się dziwić. Obok jest wejście do krypty w której zgromadzono dzieła sztuki prawosławnej. Przewodniki polecają zajrzeć, ja jednak wszedłem tylko po pieczątkę. Zostawiam sobie to miejsce na następny raz. Przecież nie jest to mam nadzieję mój pierwszy i ostatni raz w Sofii - pomyślałem.

Jedną z najstarszych budowli miasta jest rotunda Świętego Jerzego. Dookoła znakomicie kontrastują gmachy w stylu socrealistycznym. 


 
Znaną i godną polecenia budowlą Sofii jest cerkiew bojańska. Znajduje się jednak w zupełnie innej dzielnicy miasta. Potem oczywiście żałuję, że nie pojechaliśmy.

Oto co pozostało po mieście Sardica. Ciągną się te pozostałości przez sporą część centrum. Większość jest schowana pod dachem i w podziemnych przejściach.


Meczet Banja Baszi Dżamija


Teatr Narodowy


Robiąc te zdjęcie w ogóle tego pana nie zauważyłem ...


Cerkiew Sweta Nedelja 




 
Spodobały mi się, nie pierwszej młodości tramwaje w Sofii.





Stój teraz człowieku jak ci żołnierze na mrozie tyle czasu. Na zmianę warty jednak nie czekaliśmy. 






Wpadamy co jakiś czas do jakiegoś sklepu a to by coś zjeść albo cokolwiek na pamiątkę kupić, choćby i magnes. Ja zafundowałem sobie T-shirta.



O ile pamiętam, to jeden z tych kawałków powędrował do mojego żołądka. Nagle zgłodniałem i ratowałem się pizzą. 



Wysupłałem parę lew i ikona ze świętym Grzegorzem mocującym się ze smokiem powędrowała do plecaka. 




Po wielokilometrowym przemarszu przez miasto wracamy nieco zmęczeni do kwatery, w której mieszkamy. Tu ładujemy akumulatory, odpoczywamy, otwieram miejscowego browarka a wieczorem ponowny spacer. Tym razem na stację kolejową. 



Lucy zostaje w chacie, na ten spacer idę tylko z Żabką. Lądujący samolot na pobliskim lotnisku wygląda jak ufo. Po około 40 minutach dochodzimy do dworca Sofia Centralna. 


Dworzec mógłby być osobnym tematem na wpis. Jestem w stolicy jednego z europejskich miast a wydaje mi się jakbym zawitał do jednego z byłych miast wojewódzkich w Polsce. Sprawia wrażenie jakby akurat na chwilę był wyłączony z użyteczności i gdzieś przeniesiony.  Godzina 20 a spokój jak o 3 w nocy. 
Sprawdzamy o której jutro wyrusza pociąg do Płowdiwu i wracamy tą samą drogą. Jakie pierwsze wrażenia? Spokojne, ale sympatyczne miasto. W jednym ze sklepów zauważam coś, co u nas w Polsce kiedyś było a zostało już dawno zapomniane. Książka skarg i zażaleń a zapewne i pochwał czyli  
Kniga za pochwali i opłakwania

 
Cyferki na smartfonie pokazują, że zrobiłem ponad 25 000 kroków, na dzisiaj wystarczy ... Wracamy. Jutro Płowdiw.

poniedziałek, 19 marca 2018

Cabo da Roca i Sintra - Portugalia

Cabo da Roca to najbardziej na zachód wysunięty punkt Europy. Obok niego, jedna z największych atrakcji Portugalii - miasto Sintra. Skoro jesteśmy w Lizbonie, grzechem byłoby nie zobaczyć tych dwóch interesujących miejsc.
Żabka, przeglądając strony w sieci zauważyła, że z Lizbony do Sintry jeżdżą pociągi za które można różnie zapłacić w zależności od tego, o której godzinie chcemy ze stolicy Portugalii wyjechać. Są to różnice na tyle duże, że decydujemy się na wyjazd z Lizbony dopiero po godzinie 10. Na dworcu w Lizbonie kupiliśmy bilet łączony do Sintry i stamtąd autobusem do Cabo da Roca. Bilet kosztował w obie strony 15,50 euro za osobę. Do Sintry w obie strony wystarczy 4,50 euro. Tak więc warto zwrócić uwagę kiedy się wyjeżdża. Pociągi kursują często, 4-6 razy w ciągu godziny. Wyruszamy z dworca Lizbona Rossio. Jest tu także niedaleko stacja metra o tej samej nazwie (linia zielona). Na dworzec pofatygowaliśmy się piechotą, od miejsca noclegu nie było daleko, około 15 minut drogi. 




Właśnie pociąg już czeka na peronie.



Po około 40 minutach jazdy jesteśmy w Sintrze. Wysiadamy na stacji końcowej i po wyjściu z dworca trafiamy zaraz na przystanek autobusowy, skąd dalej udajemy się do Cabo da Roca. 

Pakujemy się do autobusu nr 403, który podąża krętą drogą, mijając raz po raz wioski. 30 minut i jesteśmy na miejscu. Stąd na zachód już tylko Ocean Atlantycki. Jesteśmy na zachodnim końcu naszego kontynentu.



Akurat pogoda deszczowa, lekko wieje. W autobusie było niewiele osób. Zdecydowana większość została w Sintrze. Znajduje się tutaj jak zwykle w takich miejscach informacja turystyczna, kilka sklepików, restauracja, latarnia morska. W budynku informacji turystycznej można nabyć imienny certyfikat, potwierdzający, że się tu było.




Cabo da Roca - latarnia morska





 W sklepiku kupujemy tylko kilka magnesów, więc za dużego pożytku tu z nas nie mieli.  Odwiedzane przez nas miejsce wznosi się około 140 metrów nad poziomem oceanu. To ten punkt z latarnią morską. W pobliżu nie było możliwości zejścia na dół, by się z falami oceanu spotkać. 



Dalej, gdzieś około 1370 km stąd leży archipelag Azorów. Azory, Azory. Może kiedyś ...






W 1755 roku klif nawiedziło potężne trzęsienie ziemi o sile ok. 9 skali Richtera a potem gigantyczne tsunami. Fala jaka wtedy powstała podczas tego trzęsienia miała podobno 50 m wysokości. Już sobie wyobrażam, jakie wtedy było "walnięcie" oceanu o te skały. Podobno i dzisiaj można zaobserwować efekty tego przebytego w tamtym czasie kataklizmu.


Do czasu odkrycia przez Kolumba kontynentu amerykańskiego, to ten skrawek ziemi wydawał się Europejczykom końcem znanego im świata. Trzeba było mieć sporo odwagi, by popłynąć tak dalej na zachód w nieznane jak to zrobił wspomniany żeglarz. Może jednak ten słynny Genueńczyk miał nieco więcej wiedzy na temat geografii niż nam się wydaje?


 Po około godzinnym spacerze na klifie pośród skalistych zboczy, wracamy na przystanek autobusowy i jedziemy do Sintry.  Biletów nie kupujemy, bo wykupiliśmy je na całą podróż w Lizbonie.



Ostatni akcent z Cabo da Roca na przystanku autobusowym gdzieś pomiędzy przylądkiem a Sintrą.



Jesteśmy znów w Sintrze. Tak rosną pomarańcze.


Sintra jest znana w Portugalii i wspominają o niej chyba wszystkie przewodniki po tym kraju. Nie ma się co dziwić, bowiem łatwo się tu ze stolicy Portugalii dostać a i do zobaczenia jest sporo atrakcji. My chcieliśmy przede wszystkim obejrzeć ogrody należące kiedyś do jednego z najbogatszych osób mieszkających w Portugalii - Antonio Augusto de Carvalho Monteiro (1848 - 1920). Celem jest Quinta de Regaleira. Mimo, że nie jest tam daleko, wsiadamy w autobus a dopiero potem idziemy pieszo. Quinta de Regaleiro jest przepięknym kompleksem pałacowo-parkowym gdzie oprócz pałacu, znajdują się tu także liczne inne budowle, fontanny, wieże, do których nierzadko prowadzą podziemne korytarze, wszystko to pośród bujnej zieleni, jezior jaskiń i studni. Całość wpisana w 1995 roku na listę UNESCO.
To pałac w którym wspomniany milioner mieszkał. Kupił go w 1893 roku i sporo tu zmienił.


Antonio Monteiro to bardzo barwna postać. Urodził się w Brazylii, w rodzinie portugalskich emigrantów. Fortuny dorobił się na handlu kawą i kamieniami szlachetnymi. Interesowało go wszystko, co tajemnicze, niezwykłe i ekstrawaganckie. Jako, że miał ku temu finansowe możliwości, swoje marzenia i zainteresowania urzeczywistnił, projektując i budując to, co dziś można oglądać w Sintrze. Jego biografia, mogłaby stanowić materiał na sporą i zapewne ciekawą książkę. Dodam, że to on był w posiadaniu najbardziej skomplikowanego zegarka na świecie zwanego Leroy 01. Jako, że zegarki mnie zawsze interesowały, nieco przybliżę temat. Cudo to zostało zamówione przez portugalskiego milionera w 1897 roku i zbudowane specjalnie dla niego, ze szczerego złota, z 975 części. Oprócz czasu zegarek wskazywał godziny wschodu i zachodu słońca w Lizbonie, fazy księżyca, czas w 125 miastach świata, ciśnienie, temperaturę, wilgotność, wysokość nad poziomem morza i położenie ponad 600 gwiazd na północnym niebie.  Obecnie można go oglądać w Muzeum Czasu w Besançon


http://www.mdt.besancon.fr/retour-de-la-leroy-01/ 

Palmę pierwszeństwa jako najbardziej skomplikowanego zegarka na świecie dzierżył do 1989 roku.
 Opuszczamy pałac i zaczynamy wędrówkę po ogrodzie naszego milionera. 














Portal Strażników



Sekwoja



Kora dębu korkowego


Studnia inicjacji. Szukaliśmy jej i kilka razy przechodziliśmy obok niepozornego do niej wejścia. Można się do niej dostać zarówno z dołu jak i z góry. 





Zamek Maurów




Nie zdążyliśmy obejrzeć ani całego parku ani wszystkich w nim atrakcji. Czas powoli, lecz nieubłaganie posuwa się naprzód. Wychodzimy z niesamowitych klimatów tego pięknego ogrodu z jego tajemnicami, tajnymi przejściami i budowlami. 


Sintra - pałac narodowy


Jedna z wielu uliczek w mieście


W drodze powrotnej do Lizbony fotografuję interesujące i niespotykane często mury i wiadukty.




I tym razem wracamy nieco zmęczeni, ale zadowoleni z tego, co dzisiaj widzieliśmy.