Pierwszy raz widziałem Brocken w 2016 roku z wysokości około 10 km, lecąc do Brukseli. Gdy robiłem zdjęcie siedząc sobie wygodnie w samolocie, nie wiedziałem jeszcze co tak naprawdę fotografuję, ale spodobał mi się widok i postanowiłem jak wrócę sprawdzić, co tez podczas lotu widziałem. Gdy lecę samolotem, staram się w miarę możliwości usiąść przy oknie, bowiem wtedy, co jest rzeczą oczywistą, można zobaczyć ciekawe rzeczy. Tak też było i tym razem.
Na Brocken, który jest najwyższą górą Harzu wybrałem się z Żabką. Wstajemy o 4 rano, jemy śniadanie, zabieramy torby z prowiantem i wyruszamy. Do przejechania z domu mamy około 240 km.
Harz to pasmo górskie w środkowych Niemczech. Rozpościera się w trzech związkowych landach: Dolnej Saksonii, Saksonii Anhalt i Turyngii. W tej ostatniej za dużo tego Harzu nie ma, jednak skoro jesteśmy przy Turyngii warto zwrócić uwagę na flagę tego związkowego kraju.
Na szczyt wiedzie wiele szlaków, więc trzeba się zdecydować którym będziemy iść. Wybieramy szlak Goethego. Zaczyna się w miejscowości Torfhaus i jest jednym z najczęściej wybieranym szlakiem na Brocken przez Niemców. We wspomnianej miejscowości jesteśmy około 8 rano. Jest tu parking, wjeżdżamy, płacimy przy wyjeździe (6 euro za cały dzień). Szlak zaczyna się w pobliżu. Trzeba zaznaczyć, że jest bardzo dobrze oznakowany i mapy ze sobą zabierać nie trzeba.
Nazwa jest wzięta na pamiątkę marszu Johanna Wolfganga Goethego 10 grudnia 1777 roku. Góra musiała na nim zrobić wrażenie, skoro wspomina o niej w Fauście.
Szlak nie jest trudny. Widziałem po drodze nie tylko starsze osoby, ale i całe rodziny z dziećmi w każdym wieku. Zresztą nie tylko ludzi widywaliśmy. Przez jakiś czas miałem wrażenie, że dzisiaj to psy miały swój zlot na górze. Ludzie szli z jednym, dwoma, trzema a nawet czterema czworonogami. Nie, z pewnością musiało być dzisiaj jakieś psie święto na szczycie. Gdy mijaliśmy jakąś grupkę ludzi, to często wśród nich wędrowały i psiny. Niektórzy mieli specjalne pasy, do których pieski były przywiązane na długich linach. A jaka zabawa była, gdy się mijały. Szczekały na siebie, zapewne wymieniając w ten sposób miłe pozdrowienia. Nie zdziwiłbym się, gdyby ich dzisiaj tam weszło tysiąc albo i pięć tysięcy. Żałuję, że nie zrobiłem takiemu mieszanemu stadu ludzie - psy zdjęcia.
Na szczyt można się dostać na wiele różnych sposobów. Można oczywiście na pieszo, rowerem lub innym środkiem lokomocji, na przykład segwayem. Piechotą z parkingu jest niecałe 9 km, różnica wzniesień do pokonania 390 m. Droga jest ubita i przeważnie dość szeroka. Na dalszym etapie także asfaltowa. Samochodem jednak wjeżdżać nie można, chyba, że ma się specjalne pozwolenie. Według legend na samej górze odbywały się spotkania czarownic z całych Niemiec. Akcentem nawiązującym do tych wydarzeń jest namalowany na drewnianych słupach symbol tych latających stworzeń na miotle. Podobny symbol widnieje na pieczątkach, jakie zebraliśmy podczas wędrowania.
Zresztą na wiedźmy nie trzeba było długo czekać. Pojawiły się nagle i towarzyszyły nam przez całą marszrutę.
Jako, że takie stempelki z różnych stron świata zbieramy, kolejna z nich wędruje do specjalnej księgi.
Nic się nie pali, to właśnie parowóz sapie i pnie się na szczyt. Jak już wspomniałem, można się tam dostać kolejką wąskotorową.
Powstała w 1899 roku. Sama "flota" lokomotyw składa się z 25 parowozów, poruszających się w górach Harzu po około 140 km torów. Ich szerokość to 1000mm, więc zalicza się do kolei wąskotorowych. Zauważyłem ciekawy układ podkładów.
Na Brocken, który jest najwyższą górą Harzu wybrałem się z Żabką. Wstajemy o 4 rano, jemy śniadanie, zabieramy torby z prowiantem i wyruszamy. Do przejechania z domu mamy około 240 km.
Harz to pasmo górskie w środkowych Niemczech. Rozpościera się w trzech związkowych landach: Dolnej Saksonii, Saksonii Anhalt i Turyngii. W tej ostatniej za dużo tego Harzu nie ma, jednak skoro jesteśmy przy Turyngii warto zwrócić uwagę na flagę tego związkowego kraju.
Na szczyt wiedzie wiele szlaków, więc trzeba się zdecydować którym będziemy iść. Wybieramy szlak Goethego. Zaczyna się w miejscowości Torfhaus i jest jednym z najczęściej wybieranym szlakiem na Brocken przez Niemców. We wspomnianej miejscowości jesteśmy około 8 rano. Jest tu parking, wjeżdżamy, płacimy przy wyjeździe (6 euro za cały dzień). Szlak zaczyna się w pobliżu. Trzeba zaznaczyć, że jest bardzo dobrze oznakowany i mapy ze sobą zabierać nie trzeba.
Szczyt jest widoczny z miejscowości. Liczy sobie 1141,2 m n.p.m.
Z początku jest miło, bo droga wiedzie w dół.
Nazwa jest wzięta na pamiątkę marszu Johanna Wolfganga Goethego 10 grudnia 1777 roku. Góra musiała na nim zrobić wrażenie, skoro wspomina o niej w Fauście.
Szlak nie jest trudny. Widziałem po drodze nie tylko starsze osoby, ale i całe rodziny z dziećmi w każdym wieku. Zresztą nie tylko ludzi widywaliśmy. Przez jakiś czas miałem wrażenie, że dzisiaj to psy miały swój zlot na górze. Ludzie szli z jednym, dwoma, trzema a nawet czterema czworonogami. Nie, z pewnością musiało być dzisiaj jakieś psie święto na szczycie. Gdy mijaliśmy jakąś grupkę ludzi, to często wśród nich wędrowały i psiny. Niektórzy mieli specjalne pasy, do których pieski były przywiązane na długich linach. A jaka zabawa była, gdy się mijały. Szczekały na siebie, zapewne wymieniając w ten sposób miłe pozdrowienia. Nie zdziwiłbym się, gdyby ich dzisiaj tam weszło tysiąc albo i pięć tysięcy. Żałuję, że nie zrobiłem takiemu mieszanemu stadu ludzie - psy zdjęcia.
Na szczyt można się dostać na wiele różnych sposobów. Można oczywiście na pieszo, rowerem lub innym środkiem lokomocji, na przykład segwayem. Piechotą z parkingu jest niecałe 9 km, różnica wzniesień do pokonania 390 m. Droga jest ubita i przeważnie dość szeroka. Na dalszym etapie także asfaltowa. Samochodem jednak wjeżdżać nie można, chyba, że ma się specjalne pozwolenie. Według legend na samej górze odbywały się spotkania czarownic z całych Niemiec. Akcentem nawiązującym do tych wydarzeń jest namalowany na drewnianych słupach symbol tych latających stworzeń na miotle. Podobny symbol widnieje na pieczątkach, jakie zebraliśmy podczas wędrowania.
Zresztą na wiedźmy nie trzeba było długo czekać. Pojawiły się nagle i towarzyszyły nam przez całą marszrutę.
Na szlaku jak i w wielu innych miejscach są budki w których sami możemy podstemplować kartkę.
Jako, że takie stempelki z różnych stron świata zbieramy, kolejna z nich wędruje do specjalnej księgi.
Co to tak się tam dymi w oddali? Pali się coś?
Nic się nie pali, to właśnie parowóz sapie i pnie się na szczyt. Jak już wspomniałem, można się tam dostać kolejką wąskotorową.
Powstała w 1899 roku. Sama "flota" lokomotyw składa się z 25 parowozów, poruszających się w górach Harzu po około 140 km torów. Ich szerokość to 1000mm, więc zalicza się do kolei wąskotorowych. Zauważyłem ciekawy układ podkładów.
Mimo, że bilet na wjazd kolejką na Brocken nie jest tani, za każdym razem widziałem pełne wagony pasażerów. Wjazd kosztuje dla dorosłego 28 euro, w obie strony 43, dla dziecka 6-14 lat odpowiednio 17/26 euro. Na szczyt można dojechać przez cały rok z wielu stacji np Weinigerode, Drei Annenhohne lub Schierke. W okresie letnim także z Nordhausen i Queblinburg, jednak trzeba się przesiadać i nie ma możliwości powrotu tego samego dnia. Zainteresowani, planując taka podróż powinni się zorientować w internecie, bowiem rozkład może przecież ulec zmianie.
Kolejka z dość sporym hałasem przejechała, zostawiła trochę dymu, zapach pary i dymu i tyle jej było widać.
Na Brocken wybrał się też biegacz skórzasty, drugi co do wielkości z europejskich biegaczy.
Dla porównania położyłem obok komórkę. To naprawdę spory i piękny chrząszcz. Pewnie zadowolony nie był, gdy go zdjąłem ze szlaku. Zrobiłem to jednak dla jego dobra, bowiem pielgrzymki ludzi, jakie widziałem, gdy wracałem mogły go nie zauważyć i rozdeptać.
Po 3 godzinach spaceru docieramy na szczyt.
Widziany niedawno parowóz już tu jest. Właśnie maszynista coś tam dogląda.
Maszyna wypucowana do granic możliwości. Stacja o dziwo liczy aż trzy perony!
Na szczycie jest kilka knajpek, hotel, muzeum, informacja turystyczna. Stempel oczywiście też można zdobyć. Stąd rozpościera się rozległy widok. Podobno w bardzo dobrą pogodę można ujrzeć obiekty oddalone stąd o 200 km. Nie zawsze tak musi być, bowiem trafić na ładną pogodę na szczycie nie jest łatwo. Gdy jest mgła, można za to podczas wędrówki dostrzec zjawisko zwane widmem Brockenu. Gdy staniemy tak, by mieć słońce z tyłu a mgłę z drugiej strony to przy odpowiednich warunkach możemy dostrzec na mgle nasz cień, odpowiednio powiększony. By ujrzeć takie zjawisko wcale nie musimy wybierać się na Brocken. Również w polskich górach przy odrobinie szczęścia trafimy na podobne widmo. Na ten temat jest tyle informacji w necie, że się tutaj rozpisywać nie będę. Nam nie było dane tego zobaczyć, toteż po godzinnym pobycie na górze postanowiliśmy zacząć schodzić. Do Warszawy stąd 715 km gdyby kogoś to interesowało.
Wraz z nami postanowili zjechać segway-owcy
Wracamy tą samą drogą, dopiero pod koniec szlak rozwidla się kierując się w stronę mokradeł i bagien. Dzisiaj po nich nie zostało wiele, bowiem kilkumiesięczne susze skutecznie te tereny osuszyły.
Brocken został daleko daleko ...
Mamy dobry czas, jest dopiero po 14, więc nie wracamy jeszcze tylko kierujemy się na południe Harzu w okolice Wendefurth. Kilka kilometrów dalej zostawiamy samochód na parkingu (1 euro) a dalej około 1 km wędrujemy by zobaczyć do niedawna najdłuższy pod względem długości a obecnie drugi wiszący pieszy most świata.
Został niedawno zbudowany, liczy 458 m długości i przyznaję, przejście przez niego robi wrażenie. Kto ma lęk wysokości, może mieć problemy i najprawdopodobniej nie przejdzie. Widziałem na nim osoby, które ze strachu wyczyniały sceny nie do pozazdroszczenia tym z którymi oni tam byli.
Proszę bardzo, nawet tutaj można pieczątkę było zdobyć.
Komu było za mało wrażeń, mógł zjechać na linie i poczuć się jak sokół ...
Punktualnie o 17 wyruszamy do domu. Nogi miały nieco dosyć, warto było zabrać na tą wycieczkę wygodne buty. Jednym słowem w ciągu 12 godzin spędziliśmy naprawdę miło sobotę.