Do Norwegii wybierałem się dosłownie jak sójka za morze. Już od co najmniej piętnastu lat można było u mnie na półce z książkami znaleźć całkiem dobry przewodnik Pascala po tym kraju. Zdążyłem go kilkakrotnie przeczytać i już zapomnieć czego się dowiedziałem. Książka w wielu miejscach się zdezaktualizowała a mnie w Norwegii nadal nie było.
W końcu się zdecydowałem krótko, tylko na weekend. Samolot tanich linii Easy Jet sprawnie przeniósł mnie w towarzystwie dwóch dziewczyn z Berlina do stolicy tego kraju. Wybierając się do Oslo samolotem, należy mieć na uwadze to na jakim lotnisku wylądujemy. W okolicy miasta są trzy lotniska i dwa z nich są oddalone od centrum około 100 kilometrów. Zanim wylądowaliśmy, zdążyłem już pobieżnie zapoznać się z topografią miasta z góry.
Potem jeszcze około 40 km w powietrzu i znaleźliśmy się na jednym z najważniejszych lotnisk Norwegii - Gardermoen. Tutaj niespodzianka. Urzędnik na lotnisku pytał, po co przylecieliśmy. No to my, że turystycznie, coś zobaczyć, zwiedzić. A co chcecie zobaczyć? A czy my może do pracy?
- Nie, nie do pracy. Mamy w 100 % zaplanowany pobyt w Oslo. Wiemy co chcemy zobaczyć i mamy gdzie mieszkać. Gdy dowiedział się, że Polacy, dał sobie spokój i poszedł pomóc koledze, który o to samo pytał jakichś Azjatów. Tamci sprawiali wrażenie jakby mniej wiedzieli po co przylecieli. Pewnie byłby w szoku, gdyby się faktycznie dowiedział co mamy w planie podczas tego weekendu. Poza tym zapomnieliśmy, że wylecieliśmy z Unii i w Norwegii takie pytania można usłyszeć.
Jak się stąd dostać do miasta? Proszę bardzo, wychodzimy z hallu lotniska prosto na peron i voilà stoi właśnie pociąg, który bezpośrednio zabierze nas do centrum.
Raźno ruszyłem do przodu, ale Żabula mnie powstrzymała.
- A ty gdzie? Tym nie jedziemy!
- A to czemu, zapytałem i dalej do pociągu.
- Tym nie jedziemy, bo jest około 100 koron droższy od tego, który nas również do centrum zawiezie. Różnica taka, że się raz zatrzyma.
- No to mi koleżanko zaimponowałaś - odpowiedziałem. Przyznam, że zupełnie się do tej wycieczki nie przygotowałem, nie licząc przeczytania przewodnika po kraju, ale to było 15 lat temu. Za to dziewczyny opracowały pobyt w detalach.
- O, tym pojedziemy.
- A bilety? Znów pytam.
- Bilety już kupione ... Na te pociągi Vy (NSB), z tym znaczkiem (Na powyższej fotografii po prawej) bilety do Oslo są prawie dwa razy tańsze. (198 pierwszy pociąg - ekspress, 109 koron drugi). Tak więc jeszcze nie zdążyłem dojechać do stolicy a już się czegoś nauczyłem. Ta sama trasa, różne pociągi. Spore różnice w cenie. W Norwegii należy zwracać na nie uwagę. Takie zdążyłem odnieść wrażenie po 10 minutach pobytu w tym kraju. Witamy w jednym z najdroższych miast świata.
Dworzec kolejowy Østbanestasjonen
Apartament, jaki zabukowaliśmy mieliśmy dostępny dopiero od 16, więc było trochę czasu na przespacerowanie się po mieście. Spodziewaliśmy się zimy i śniegu po pachy a tu proszę bardzo. Temperatura tylko nieco poniżej zera, ale śniegu to ja mam więcej w swojej lodówce niż tu.
Zaczynamy od opery.
Od 700 lat nie zbudowano w Norwegii większego budynku. Zanim powstał, odbyło się wiele debat i sporów, gdzie ma stanąć i jak ma wyglądać. Nadesłano ponad 200 projektów. Marmur sprowadzono z Włoch. Można wejść na budynek, co też uczyniliśmy. Wygrał ten projekt, który przypominał wynurzającą się ogromną krę lodową z morza.
Pod nią, wewnątrz wzgórza znajdował się do 1986 roku najtajniejszy militarny obiekt Norwegii. Było to pięciokondygnacyjne centrum dowodzenia zbudowane na wypadek trzeciej wojny światowej wywołanej przez ZSRR. Pracowano tam bez przerwy, nawet w czasie rozgrywanych zawodów. Gdy była potrzeba, tajni agenci oraz ochroniarze przebierali się za zawodników.
Prowadzi do królewskiego zamku. Akurat król - Harald V był chory i przebywał w szpitalu. Tak więc króla z pewnością w ten weekend nie zobaczymy.
Ratusz w świetle zachodzącego słońca.
To tutaj każdego roku wręczana jest pokojowa nagroda Nobla. Ratusz znajduje się dokładnie na końcu fiordu.
Następnego dnia z samego rana wybraliśmy się do parku Vigelanda. Byliśmy tam tak wcześnie, że jedynymi bywalcami tego terenu byliśmy my i biegacze. Park ten jest znanym miejscem w Oslo i warto się tu wybrać. Znajduje się w nim 212 rzeźb przedstawiających ludzi w różnym stanie emocjonalnym i wieku.
Z początku projekt obejmował fontannę, z czasem dochodziły nowe pomysły i ekspozycja rozrosła się. W kulminacyjnym punkcie parku znajduje się kolumna, uformowana również z sylwetek nagich ludzi.
Najbardziej znaną rzeźbą parku jest sinnataggen czyli rozzłoszczony chłopiec.
Staje się on symbolem Oslo. Jest często widoczny w różnych miejscach łącznie z magnesami na lodówkę. Gdy wychodziliśmy z parku, mijaliśmy pierwszych turystów, chcących również zobaczyć te niezwykłe figury.
Po Oslo jeździliśmy tramwajami. Kupiliśmy po 24 godzinnym bilecie, który kosztował 111 koron.
Chcieliśmy najpierw zajrzeć do muzeum Muncha. Te ostatnie znajduje się na terenie starego miasta przy ulicy Tøyengata. No jakże być w Oslo i tam nie zajrzeć? Co jak co, ale będąc w tym mieście Krzyk Muncha zobaczyć się powinno.
Kto zna więcej dzieł Muncha niż wspomniany Krzyk? Podejrzewam, że niewielu. Tutaj samych jego obrazów ma być ponad tysiąc. Do tego kilka tysięcy grafik i rysunków. Mimo wszystko jakoś tak najbardziej chciałem w końcu zobaczyć ten Krzyk, po norwesku Skrik. Artysta namalował ich cztery egzemplarze w różnych technikach. Należy do najbardziej znanych obrazów na świecie. Jeden jest w muzeum narodowym, drugi w prywatnych rękach, dwa kolejne posiada muzeum w którym właśnie jestem. Ten drugi został w 2012 roku na aukcji w Nowym Jorku sprzedany za 120 milionów dolarów. Kto go sprzedawał? Norweg Petter Olsen. Kto go kupił? Również Norweg - Leon Black. Nasuwa się refleksja, czy nie mogli się dogadać wcześniej i potrzebny był do tej transakcji dom aukcyjny za oceanem, który zapewne również sporo zarobił? Dwa Krzyki zostały skradzione mimo ochrony. Na szczęście zostały odzyskane. Oto autoportret Muncha.
Obejrzeliśmy to, co było do obejrzenia i zacząłem się rozglądać, gdzie najważniejsze dzieło mistrza. Obeszliśmy wszystkie sale a najbardziej oczekiwanego Krzyku nie znaleźliśmy. W końcu zniecierpliwiony zapytałem pewnego człowieka.
Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki znalazłem się w zupełnie innym świecie. Dodatkowym atutem był fakt, że właściwie nikogo wokół nie było.
Skansen jest jednym z największych tego typu obiektów w Europie i można tu się sporo nachodzić, by wszystko obejrzeć.
Znajduje się na ok. 144 tys. metrów kwadratowych a wraz z nimi ponad 150 budynków z różnych okresów i miejsc Norwegii. Trzeba przyznać, że całość sprawia miłe i interesujące wrażenie.
Mimo, że zaglądaliśmy gdzie się tylko dało, i tak wszystkiego nie obejrzeliśmy. Jednak klimat tego miejsca jest niesamowity.
Jak jest w środku tego domu? Oczywiście jest także możliwość zajrzenia, wchodzimy od podwórka. Obok wszelkie informacje, kto tu mieszkał, czym się zajmował i wiele innych informacji.
Jedną z głównych i okazałych budowli skansenu jest kościół Gol Stavkirke zbudowany w około 1200 roku.
Tutaj dość wierna kopia tego kościoła na terenie Walt Disney World Resort na Florydzie w USA. Budowle tego rodzaju należą do tzw. kościołów klepkowych. W Norwegii jest ich 28. Charakteryzują się specyficzną budową. (Narożne słupy konstrukcji spięte klepkami). Są najstarszymi drewnianymi budowlami Europy. Mamy i w Polsce taką, to świątynia Wang w Karpaczu. Co ciekawe, współcześnie zbudowano tylko jeden taki kościół klepkowy, reszta, pochodzi z X - XIII wieku.
Latem skansen żyje. Gospodarze noszą dawne stroje, można się przejechać powozem, skorzystać z wielu turystycznych atrakcji. Dziś byliśmy prawie sami, nie licząc kilku osób.
Gdy wyszliśmy ze skansenu było jeszcze widno.
- Gdzie teraz?
- Do muzeum Wikingów. Są tam miedzy innymi dobrze zachowane trzy ich oryginalne ich łodzie. Tu jednak nie byliśmy długo.
Potem, jako, że jeszcze było widno pojechaliśmy obejrzeć twierdzę Akershus.
Nie wchodziliśmy jednak do żadnych wnętrz a jedynie przespacerowaliśmy się po okolicy oglądając znów panoramę fiordu.
Gdy zaczęło się ściemniać, ruszyliśmy w stronę naszego apartamentu mijając ulice, z których jeszcze nie zdjęto świątecznych ozdób.
W Oslo zauważyłem sporą ilość elektrycznych samochodów. Odniosłem wrażenie, że w mieście około 1/3 a może nawet więcej aut to elektryki. Mimo, że to stolica, nie zauważyłem jakiegoś szczególnego pośpiechu i tak charakterystycznego dla dużych miast nerwowego stylu. Według statystyk w 2019 roku na ulicach tego miasta nie zginął żaden pieszy, nie stracił życia jakikolwiek rowerzysta. Dla porównania w tym samym roku w Warszawie zginęło na jej ulicach 21 pieszych. Nawet gdyby uwzględnić fakt, że Warszawa jest trzy razy większa, te różnice niektórym mogą uzmysłowić, jaka przepaść dzieli pod tym względem oba miasta ...
Po drodze weszliśmy jeszcze do sklepu, gdzie kupiłem kilka miejscowych, paskudnie drogich piw. W sklepie porozmawialiśmy z chłopakiem z Tybetu, który mnie uświadomił, że po pewnej godzinie piwa już nie kupię.W sklepie były jeszcze wina, ale mocniejszego alkoholu nie zauważyłem.
Dziś wystarczyły mi 3 małe piwka. Po ponad 20 000 kroków, jakie zrobiłem, najważniejsze było, bym się położył i odpoczął. Jutro powrót do Berlina.
W końcu się zdecydowałem krótko, tylko na weekend. Samolot tanich linii Easy Jet sprawnie przeniósł mnie w towarzystwie dwóch dziewczyn z Berlina do stolicy tego kraju. Wybierając się do Oslo samolotem, należy mieć na uwadze to na jakim lotnisku wylądujemy. W okolicy miasta są trzy lotniska i dwa z nich są oddalone od centrum około 100 kilometrów. Zanim wylądowaliśmy, zdążyłem już pobieżnie zapoznać się z topografią miasta z góry.
Potem jeszcze około 40 km w powietrzu i znaleźliśmy się na jednym z najważniejszych lotnisk Norwegii - Gardermoen. Tutaj niespodzianka. Urzędnik na lotnisku pytał, po co przylecieliśmy. No to my, że turystycznie, coś zobaczyć, zwiedzić. A co chcecie zobaczyć? A czy my może do pracy?
- Nie, nie do pracy. Mamy w 100 % zaplanowany pobyt w Oslo. Wiemy co chcemy zobaczyć i mamy gdzie mieszkać. Gdy dowiedział się, że Polacy, dał sobie spokój i poszedł pomóc koledze, który o to samo pytał jakichś Azjatów. Tamci sprawiali wrażenie jakby mniej wiedzieli po co przylecieli. Pewnie byłby w szoku, gdyby się faktycznie dowiedział co mamy w planie podczas tego weekendu. Poza tym zapomnieliśmy, że wylecieliśmy z Unii i w Norwegii takie pytania można usłyszeć.
Jak się stąd dostać do miasta? Proszę bardzo, wychodzimy z hallu lotniska prosto na peron i voilà stoi właśnie pociąg, który bezpośrednio zabierze nas do centrum.
Raźno ruszyłem do przodu, ale Żabula mnie powstrzymała.
- A ty gdzie? Tym nie jedziemy!
- A to czemu, zapytałem i dalej do pociągu.
- Tym nie jedziemy, bo jest około 100 koron droższy od tego, który nas również do centrum zawiezie. Różnica taka, że się raz zatrzyma.
- No to mi koleżanko zaimponowałaś - odpowiedziałem. Przyznam, że zupełnie się do tej wycieczki nie przygotowałem, nie licząc przeczytania przewodnika po kraju, ale to było 15 lat temu. Za to dziewczyny opracowały pobyt w detalach.
- O, tym pojedziemy.
- A bilety? Znów pytam.
- Bilety już kupione ... Na te pociągi Vy (NSB), z tym znaczkiem (Na powyższej fotografii po prawej) bilety do Oslo są prawie dwa razy tańsze. (198 pierwszy pociąg - ekspress, 109 koron drugi). Tak więc jeszcze nie zdążyłem dojechać do stolicy a już się czegoś nauczyłem. Ta sama trasa, różne pociągi. Spore różnice w cenie. W Norwegii należy zwracać na nie uwagę. Takie zdążyłem odnieść wrażenie po 10 minutach pobytu w tym kraju. Witamy w jednym z najdroższych miast świata.
Dworzec kolejowy Østbanestasjonen
Apartament, jaki zabukowaliśmy mieliśmy dostępny dopiero od 16, więc było trochę czasu na przespacerowanie się po mieście. Spodziewaliśmy się zimy i śniegu po pachy a tu proszę bardzo. Temperatura tylko nieco poniżej zera, ale śniegu to ja mam więcej w swojej lodówce niż tu.
Zaczynamy od opery.
Od 700 lat nie zbudowano w Norwegii większego budynku. Zanim powstał, odbyło się wiele debat i sporów, gdzie ma stanąć i jak ma wyglądać. Nadesłano ponad 200 projektów. Marmur sprowadzono z Włoch. Można wejść na budynek, co też uczyniliśmy. Wygrał ten projekt, który przypominał wynurzającą się ogromną krę lodową z morza.
Chyba każdemu takie widoki skojarzą się z lodami i zimnem, jakim przez sporą część roku doświadczają mieszkańcy Norwegii. Widok na miasto z dachu opery ze skocznią narciarską w oddali.
Gdzie jest ta skocznia? Tutaj na wzgórzu Hollmenkollen.
Zaczyna się w okolicy dworca kolejowego do którego dojechaliśmy z lotniska.
Prowadzi do królewskiego zamku. Akurat król - Harald V był chory i przebywał w szpitalu. Tak więc króla z pewnością w ten weekend nie zobaczymy.
Parlament. W tym kraju nosi nazwę Storting.
Zamek królewski. Mieszka w nim król Norwegii Harald V, chwilowo tylko, miejmy nadzieję nieobecny.
Ratusz w świetle zachodzącego słońca.
To tutaj każdego roku wręczana jest pokojowa nagroda Nobla. Ratusz znajduje się dokładnie na końcu fiordu.
Światło podczas zachodu dawało niesamowitą możliwość robienia zdjęć w innej, niż zazwyczaj scenerii.
Jest dopiero po 15, jednak zimą dzień w Oslo późno się zaczyna i wcześnie kończy. Jedziemy w końcu do hotelu.
Jest dopiero po 15, jednak zimą dzień w Oslo późno się zaczyna i wcześnie kończy. Jedziemy w końcu do hotelu.
Następnego dnia z samego rana wybraliśmy się do parku Vigelanda. Byliśmy tam tak wcześnie, że jedynymi bywalcami tego terenu byliśmy my i biegacze. Park ten jest znanym miejscem w Oslo i warto się tu wybrać. Znajduje się w nim 212 rzeźb przedstawiających ludzi w różnym stanie emocjonalnym i wieku.
Z początku projekt obejmował fontannę, z czasem dochodziły nowe pomysły i ekspozycja rozrosła się. W kulminacyjnym punkcie parku znajduje się kolumna, uformowana również z sylwetek nagich ludzi.
Najbardziej znaną rzeźbą parku jest sinnataggen czyli rozzłoszczony chłopiec.
Staje się on symbolem Oslo. Jest często widoczny w różnych miejscach łącznie z magnesami na lodówkę. Gdy wychodziliśmy z parku, mijaliśmy pierwszych turystów, chcących również zobaczyć te niezwykłe figury.
Po Oslo jeździliśmy tramwajami. Kupiliśmy po 24 godzinnym bilecie, który kosztował 111 koron.
Chcieliśmy najpierw zajrzeć do muzeum Muncha. Te ostatnie znajduje się na terenie starego miasta przy ulicy Tøyengata. No jakże być w Oslo i tam nie zajrzeć? Co jak co, ale będąc w tym mieście Krzyk Muncha zobaczyć się powinno.
Kto zna więcej dzieł Muncha niż wspomniany Krzyk? Podejrzewam, że niewielu. Tutaj samych jego obrazów ma być ponad tysiąc. Do tego kilka tysięcy grafik i rysunków. Mimo wszystko jakoś tak najbardziej chciałem w końcu zobaczyć ten Krzyk, po norwesku Skrik. Artysta namalował ich cztery egzemplarze w różnych technikach. Należy do najbardziej znanych obrazów na świecie. Jeden jest w muzeum narodowym, drugi w prywatnych rękach, dwa kolejne posiada muzeum w którym właśnie jestem. Ten drugi został w 2012 roku na aukcji w Nowym Jorku sprzedany za 120 milionów dolarów. Kto go sprzedawał? Norweg Petter Olsen. Kto go kupił? Również Norweg - Leon Black. Nasuwa się refleksja, czy nie mogli się dogadać wcześniej i potrzebny był do tej transakcji dom aukcyjny za oceanem, który zapewne również sporo zarobił? Dwa Krzyki zostały skradzione mimo ochrony. Na szczęście zostały odzyskane. Oto autoportret Muncha.
Adam i Ewa.
Obejrzeliśmy to, co było do obejrzenia i zacząłem się rozglądać, gdzie najważniejsze dzieło mistrza. Obeszliśmy wszystkie sale a najbardziej oczekiwanego Krzyku nie znaleźliśmy. W końcu zniecierpliwiony zapytałem pewnego człowieka.
- Przepraszam, obraz Krzyk, gdzie go znajdę?
- Nie ma go w muzeum.
- Jak nie ma? Czemu?
- Z tego powodu, że muzeum przenosi się do nowego budynku. Tu wskazał na kilka plakatów, które o tym informowały. Cielę ze mnie, że nie zauważyłem.
- Jak nie ma? Czemu?
- Z tego powodu, że muzeum przenosi się do nowego budynku. Tu wskazał na kilka plakatów, które o tym informowały. Cielę ze mnie, że nie zauważyłem.
- Dziewczyny, nie ma Krzyku, oznajmiłem.
- No jak nie ma?
- No nie ma.
Były równie zawiedzione jak ja. Zamiast niego w tym samym miejscu wisiał inny, także znane dzieło Muncha - Madonna.
Nie pokażę więc i ja Krzyku.
Poczujcie się choć w małej części tak zawiedzeni jak ja ... Już
zacząłem się zastanawiać, kiedy znów będę w Oslo. Będę jeszcze
kiedykolwiek? Pewnie że będę i to nie raz ... Ale kiedy?
Z
muzeum Muncha udaliśmy się do skansenu - Norsk Folkemuseum. w linii
prostej zaledwie 2 kilometry od centrum miasta, 2 km od pałacu króla.
Trudno w to uwierzyć. Chcieliśmy popłynąć promem na półwysep Bygdøy,
bo tam jest ten skansen, ale prom w zimie nie pływa. Trzeba wiec było jechać tam autobusem, co
trochę nam wydłużyło czas i musieliśmy w muzeum Wikingów skrócić nieco
pobyt. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki znalazłem się w zupełnie innym świecie. Dodatkowym atutem był fakt, że właściwie nikogo wokół nie było.
Skansen jest jednym z największych tego typu obiektów w Europie i można tu się sporo nachodzić, by wszystko obejrzeć.
Znajduje się na ok. 144 tys. metrów kwadratowych a wraz z nimi ponad 150 budynków z różnych okresów i miejsc Norwegii. Trzeba przyznać, że całość sprawia miłe i interesujące wrażenie.
Do wielu budynków można wejść i zobaczyć, jak to kiedyś wyglądało.
Jak jest w środku tego domu? Oczywiście jest także możliwość zajrzenia, wchodzimy od podwórka. Obok wszelkie informacje, kto tu mieszkał, czym się zajmował i wiele innych informacji.
Salon
Kuchnia
Pokój dziecięcy
Jedną z głównych i okazałych budowli skansenu jest kościół Gol Stavkirke zbudowany w około 1200 roku.
Tutaj dość wierna kopia tego kościoła na terenie Walt Disney World Resort na Florydzie w USA. Budowle tego rodzaju należą do tzw. kościołów klepkowych. W Norwegii jest ich 28. Charakteryzują się specyficzną budową. (Narożne słupy konstrukcji spięte klepkami). Są najstarszymi drewnianymi budowlami Europy. Mamy i w Polsce taką, to świątynia Wang w Karpaczu. Co ciekawe, współcześnie zbudowano tylko jeden taki kościół klepkowy, reszta, pochodzi z X - XIII wieku.
Latem skansen żyje. Gospodarze noszą dawne stroje, można się przejechać powozem, skorzystać z wielu turystycznych atrakcji. Dziś byliśmy prawie sami, nie licząc kilku osób.
Gdy wyszliśmy ze skansenu było jeszcze widno.
- Gdzie teraz?
- Do muzeum Wikingów. Są tam miedzy innymi dobrze zachowane trzy ich oryginalne ich łodzie. Tu jednak nie byliśmy długo.
Potem, jako, że jeszcze było widno pojechaliśmy obejrzeć twierdzę Akershus.
Nie wchodziliśmy jednak do żadnych wnętrz a jedynie przespacerowaliśmy się po okolicy oglądając znów panoramę fiordu.
Gdy zaczęło się ściemniać, ruszyliśmy w stronę naszego apartamentu mijając ulice, z których jeszcze nie zdjęto świątecznych ozdób.
Po drodze weszliśmy jeszcze do sklepu, gdzie kupiłem kilka miejscowych, paskudnie drogich piw. W sklepie porozmawialiśmy z chłopakiem z Tybetu, który mnie uświadomił, że po pewnej godzinie piwa już nie kupię.W sklepie były jeszcze wina, ale mocniejszego alkoholu nie zauważyłem.
Dziś wystarczyły mi 3 małe piwka. Po ponad 20 000 kroków, jakie zrobiłem, najważniejsze było, bym się położył i odpoczął. Jutro powrót do Berlina.
Krzysiek jak zawsze ciekawa relacja i zdjęcia. Mam tylko taką małą uwagę budynek opery kojarzy mi się bardziej z wynurzającą się z wody górą lodową niż krą ;) Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńPewnie, że to bardziej z górą lodowa, niż krą ... Kra to przecie maluśka jest :)
UsuńA ja jestem pod wrażeniem powierzchni jaką zajmuje skansen. To prawie połowa Polski! WOW :)
OdpowiedzUsuńHej MiSt, wychodź spod tego wrażenia, skansen się zmniejszył ... :)
UsuńFiordy.....chciałbym je kiedyś zobaczyć.Pewnie zajmie mi to jeszcze więcej lat czekania niż Tobie. Super wypad i relacja jak zawsze u Was
OdpowiedzUsuńA co to za porządki? Koment napisał, a się nie podpisał? Chociaż by inicjały zostawił.
UsuńTo może bym zgadł ...
A fiordy to Ci z ręki jadły! 😁😁😁
OdpowiedzUsuńPrzy ich karmieniu trzeba uważać. Głodne zgagi i potrafią palucha wciągnąć ...
Usuń